Dostałam ostatnio jakiegoś natchnienia i zaczęłam pisać wiersze..
Krater nowiem się zapełnia zwierciadlanym
z tak daleka kwitną bzy czarowne
na niebiosach strzelistych
gdzie echo zapyla okwiaty fioletem spoczęte
choć zima i zawieja złowrogo tu krąży
jak trucizna w pucharze serca,
jak wąż serpentyną żył opuchniętych losem.
Losem nie zwyczajnym albowiem krwawym upiornie.
Zawisło słońce odwrócone,złamaną przysięgą,
jednym zjawiskiem zbyt ciężkim
łagodnym zmysłom,
co chwytają panoram wdzięki,
metafizyczną dłonią rwąc owocnie ---
nawet te jadowicie trujące.
I czas bywa nieobecny gdy rachunek za późno wstępuje
w zaślepione umysły,
gdy kur pieje mosiężny,
gdy darń pachnąco i chłodno opada westchnieniem
na czarną skrzynię ostateczności.
Zbyt późno pajęczyca na łów wychodzi...
gdy Czarne Słońce na niebios tron pochmurny wschodzi
swym pogardliwym chaosem.
I much larwy stutysięczne,
milionowe swym narodzin wstętnym łajnem
słońcu berło czarne stworzą,
piekląc dolin i wzgórz ciszę ostatnią.
Zaraza - obojętność i pochopność,
wysłannicy czarnych zbóż wstąpią mocniej między tłumy
w suchy granit potępione...
Kryształ nocy choć tej letniej,
wyzuty poprzez żarłoczną sól promieni,
jad rażący co zakrada się od frontu w przeddzień zwykły ---
gróźb skarbnicę.
Gdyż naturą ludzką zwyczajnie jest walczyć,
roztaczać boje rozmaite...
poprzez lata,
pochopności i próżności gdy z letargiem świat się zmaga słabnąc.
Na nic znaki wróżebne i przestróg łany zbyt cielesne,
śmierć nadchodzi w naszą stonę,
nie skrywając się pod maską,w wielkiej bieli ziarna sieje...
Cykutą owa wyobraźnia też wybrakowana
poprzez swawoli gesty zatracone,
poprzez porządania,groźną stronę monety....
A Czarne Słońce zatacza swą oddawną drogę przeznaczenia ---
snując,pętląc,rowijając
wciąż od zarania
czarne wrzeciono przestróg i zapowiedzi...